Szukaj

niedziela, 13 lipca 2014

Urodziny mojego najlepszego przyjaciela- Quentin Tarantino

   Skończyła się pogoń za białym królikiem, szczęśliwie wpadłam do dziury. Tak, ta metafora ma dalszy ciąg, jestem tego w pełni świadoma.
Zabawne, jestem czegoś najbardziej pewna na świecie, ale to jeszcze nie teraz, nie już, muszę czekać tak cierpliwie jak tylko się da.

   W zasadzie mogę powiedzieć, że to Quentin utorował mi drogę na wymarzone studia. Wielkie dzięki, stary. Od szaleńczego skakania po różnych tematach, aż w końcu do znamiennego "EUREKA". Przyznam, że nie jestem zwolenniczką kultu osoby. Nie miałam ulubionego aktora, o którym wiem wszystko. Producenta, którego znam na wskroś. Scenopisarza, któremu trudno mnie zaskoczyć. Reżysera ulubionego też w zasadzie nie. A teraz mam to wszystko w jednej osobie. Nie spodziewałam się, że przeczytanie kogoś biografii może mi tak bardzo otworzyć oczy na inną stronę filmów. Tzn. jasne, wiedziałam, że Tarkowskiego nie mam co oglądać, Bergmana też nie, jeśli nie poczytam o nich wystarczająco dużo. Jednak  spodziewałam się, że Tarantino to coś zupełnie innego, że ten kult powierzchowności, ta papka pop-kultury, która obrzuca widza zza ekranu- że to wszystko nie łączy się z jego dzieciństwem, nie przejawiają się w jego filmach, w aż tak mocny sposób, wszystkie jego troski, niepowodzenia i ambicje. A jednak. Dodatkowo opanowanie setek wywiadów, a nader wszystko - przeczytanie od groma opini, pomogło mi w zrozumieniu więcej, niż mogłabym się spodziewać.
    Te opinie to całkiem zabawna sprawa, przekopując internet natknęłam się wyłącznie na skrajności. Bardziej podbudowane merytorycznie, oraz te zupełnie subiektywne. I tak oto od pamiętnego Cannes, trudno było znaleźć dobrą opinię o twórcy "Pulp fiction". Wytykano mu mnóstwo wad, które potem (o rany julek), często na tych samych portalach były nazywane zaletami, innowacjami i w ogóle ochy i achy.
Gdzieś tam twierdzili, że Tarantino dławi się w przemocy i jest to obleśne, a gdzieś tam potem stwierdzili, że przemoc u Tarantino ma głębsze znaczenia, że jego przemoc jest odizolowana, że jest czymś nowym, że ta przemoc to skondensowane jak mleko, kino wcześniejsze, które teraz uderza w nas w formie poddanej recyklingowi. Słaniając się ku drugiemu zdaniu i tak normalny widz zobaczy prawdę i kłamstwo tu i tu.
No cóż, czytając wywody mądrych głów doszłam do jednego wniosku - ludzie wszystko komplikują. Szukanie drugiego dna tam, gdzie naprawdę go nie ma jest może i fascynujące, jest zabawą dostarczającą radości, ale na bora! bardziej efektywne będzie snucie historii dotyczące państwa Ooo! niż pisanie o duszy Marcellusa w walizce.
Filmy Tarantino to...sztuka dla sztuki. Postmodernizm, ale nie do końca.
A teraz moja ulubiona ciekawostka, którą wyczytałam w biografii. Wiecie dlaczego Q. chciał by w jego filmie zagrał Travolta? Oczywiście pomijając chęć wskrzeszenia idola z dzieciństwa, Tarantino marzył o tym by pograć z nim w gry planszowe. Takie, które oparte są właśnie na "Gorączce..." czy "Grease". I na dodatek oddał mu swoje ulubione postacie. I kazał wczuwać się w rolę. Johnny wygrał, a grali całą noc.
Ot.
Mam takich dużo, mogę sypać jak z rękawa, ktoś chętny?

    A to nie jest krótkometrażówka. To film pełnometrażowy, ale w skróconej formie. Bo Tarantino się chyba kiedyś wnerwił. I nie ma już całości. Zostało to. I to jest trochę zabawne. W zasadzie nic wyjątkowego, ale to bardziej smaczek. Dla kogoś kto zna późniejsze produkcje może się okazać całkiem smaczny i syty.
A dla kogoś kto zna historię grupy "Video Archives" trochę zaskakujący. Może nawet ktoś by się zawiódł.
Ale spokojnie, to tylko pewnego rodzaju złodziejstwo. A może i nie. To tak jakby powiedzieć, że ktoś kradnie plastikowe butelki, bo przerabia je potem na coś innego. To bardziej zbieractwo.
Ale nie próbujcie nazywać nigdy tego hołdami. Żadne to hołdy.

A to w ramach podziękowań i hołdu. Bo o stopach na egzaminie też była mowa.
    Dostałam 90 pkt. za rozmowę, mimo, że miałam wrażenie, że zmieszali mnie z błotem. Doprawdy, nie spodziewałam się pytań o feminizm, mimo, że postacie kobiece i ich seksapil aż wyciekają z filmów Quentina. I może dobrze, że się nie przygotowałam na to? Oglądałam "Death Proof" pod salą egzaminacyjną. Patrząc na tych wszystkich stresujących się ludzi, którzy powtarzali daty, nazwiska i definicje. Dziewczyny w szpilkach poprawiające fryzury, by tylko jak najlepiej się pokazać...och, bałam się wtedy, że jestem niepoważna. Ale już się tego nie boję.

A Poznań to całkiem miłe miasto, tylko nie słuchajcie śpiewu ludzi w przejściach podziemnych.
Ach, a na lotnisku w Gdańsku można nocować, polecam.

3 komentarze:

  1. Ach, że Quentin może na kogoś tak oddziaływać z tak wielkiej dali... No no, sam by się pewnie tym faktem zachwycił... tak zachwycił, że aż by musiał kolejny raz tego dnia spojrzeć w lustro i powiedzieć sobie, jaki to on jest zajebisty :)
    Ja tam Quentina zawsze lubiłem, ale nigdy nie kochałem. Jego B-klasowe inspiracje i fascynacje zawsze gdzieś się ze mną mijały; nie jestem w stanie oglądać kina blaxploitation i jakiegokolwiek innego exploitation bez mocnej popijawy i tłumu znajomych wkoło - a on nie tylko to kino kocha, ale jeszcze robi o nim filmy, ech :) Zgadzaliśmy się co do naszej miłości Sergio Leone i Sergio Corbucciego, ale no właśnie dramatycznie rozmijaliśmy pod każdym innym względem.

    A przed "Pulp Fiction" QT w ramach wczuwania Travolty w rolę kazał mu chlać i ćpać ile wlezie, z czego Johnny skorzystał w największym możliwym stopniu :) A "Video Archives" to nie grupa tylko wypożyczalnia filmowa, w której Quentinek pracował; niestety już nieistniejąca. Wiem, bo czytałem i byłem tam, gdzie się kiedyś znajdowała i mega mnie rozwaliło, gdy zobaczyłem co tam jest teraz -> https://www.facebook.com/photo.php?fbid=245574588792144&set=a.245232305493039.81066.100000188151350&type=3&theater

    Pozdrów Kacpra Heroniczko :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Chodziło mi raczej o 'grupę' w sensie grupy przyjaciół pracującej w wypożyczalni, może źle to ujęłam ; >Wspólne plany, marzenia, wymyślanie historii i dialogów...które potem Quentin wykorzystał w swoich dziełach. Czerpał inspiracje z życia, ale nie trudno odgadnąć, że co poniektórzy poczuli się oszukani.
    A mój zachwyt...cóż, czuję się z tym trochę szczeniacko, ale trudno mi ukryć to, że jestem oddaną fanką od pierwszego obejrzanego filmu (o dziwo był to chyba "Deathproof").

    Sądzę, że czuje się pozdrowiony.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj nie wiem ;)

    Ok, rozumiem już o co Ci chodziło :) Sądzę, że nie masz powodów czuć się szczeniacko. Tarantino fascynuje wszystkich - młodych i starych, kinofili i laików, profesorów od filmów i ludzi z ulicy, kobiety i mężczyzn alike ;) Owszem, zawsze można go zaatakować argumentem, że jego filmy są dziecinne, ale takie postawienie sprawy za bardzo ją upraszcza, nie wgłębia się w istotę jego twórczości i narzędzi, którymi operuje... no i nigdy nie bierze pod uwagę "Jackie Brown" :)

    Dla mnie on jest przede wszystkim niesamowitym rzemieślnikiem. Nawet jeśli przesłanie jego filmów jest niedojrzałe (albo w ogóle go brak) to warsztat jest zawsze na najwyższym poziomie. Takie Django Unchained na przykład - no zakończenie mnie mega rozczarowało, ale wszystkie sceny w willi Calvina Candiego... miodzio po prostu :)
    Akurat Death Proof nie lubię - właśnie przez to nachalne operowanie poetyką i inspiracjami kina B-klasowego. Ale mój kolega, który jest w takich filmach rozkochany "Death Proof" uwielbia :) No i jest tam najlepszy filmowy pościg samochodowy do czasu "Drive" :)

    No nie wiem, ale z jakiegoś powodu osoba fascynująca się Tarantino wydaje mi się znacznie sympatyczniejsza od zachwycającej się francuską Nową Falą i polską szkołą filmową :P :)

    Tutaj masz fajną dyskusję o nim z czasów premiery "Pulp Fiction", choć skoro tak dokładnie się przygotowałaś na egzamin i prześwietliłaś jego osobę to pewnie już widziałaś :) -> https://www.youtube.com/watch?v=IGyADDahm54

    OdpowiedzUsuń