Przez ten okres wolny zdałam sobie sprawę z jednej rzeczy - nie cierpię chodzić do kina. To trochę u mnie tak jak z książkami w empiku, wszystko leży podane jak na tacy, wszyscy błyszczy lśni aż do porzygu i tyle tego, że nie wiesz co wziąć jako pierwsze. Już dawno stwierdziłam, że wole najpierw dać te wszystkie nowości do przesiania moim znajomym. Dopiero po rekomendacjach paru osób z ostrożnością biorę się za jakąkolwiek nowość. Wybory bez możliwości oparcia się na jakiejkolwiek opinii nie są dla mnie. Pomijając już kwestię wyboru filmu - dopiero zaczyna się droga przez mękę. W tym momencie warto podkreśli, że nie chodzi mi o kina studyjne, gdzie wyświetlane są często filmy stare, niszowe i gdzie nie ma nawet krzty klimatu sali Cinemacity - bo to drugie mnie dopiero odpycha. Przechodzimy przez kupno biletu, wybór miejsc i utarczki z całym elektronicznym systemem - ja rozumiem, że tak łatwiej i wygodniej, jednak chyba nie nadążam za duchem czasów i tak naprawdę, aż do końca reklam nie opuszcza mnie strach, że mam nie ważny bilet, bądź siedzę nie tu gdzie trzeba. Irytacji ciąg dalszy, gdy zaczynają się reklamy i zaczynam zdawać sobie sprawę kto koło mnie usiadł. A to przede mną Pan, którego włosy stanowią osobną istotę, za mną banda gimnazjalistów przekrzykująca się w swoich zmagań o pozycję samca alfy. Obok mnie ZAWSZE siada jakaś parka, która nie zwraca uwagi czy będzie się całować przy dramacie, horrorze czy komedii. Do pełnego zestawu można jeszcze dodać cała rodzinkę, która przed pierwszym błyskiem ekranu zdąży się pokłócić lub osoby, które prezentują typ "nie wiedziałem czy pójść do baru czy do kina, więc postanowiłem się napchać nachosami/popcornem/pepsi/żelkami/chipsami...albo wszystkim na raz i przy okazji pośmierdzieć innym ludziom przed nosem i pochrupać nad uchem". Gdy w końcu gasną światła i zaczną się reklamy (na te- o dziwo- nie narzekam, zazwyczaj są o wiele ciekawsze niż spoty na polsacie i zawsze mi szybko mijają) można spokojnie obejrzeć film. Spokojnie, o ile nagle nie zachce się siusiu i najgorszą stroną tego incydentu nie będzie ominięcie fragmentu akcji, a raczej przeciskanie się obok siedzeń i odejście z skruszoną miną do toalet, będąc śledzona wzrokiem przez wszystkich widzów. Może jednak jestem po prostu przewrażliwiona. Do tego akurat w moim przypadku dochodzi ogromny ból głowy w połowie seansu oraz światłowstręt po wyjściu z mrocznej sali do jakiegoś pomieszczenia, oświetlonego jarzeniówkami. Po prostu nie lubię kina. A randki w kinie to rzecz, która mnie niesamowicie bawi i temat na większą dysputę. Warto jednak streścić to w taki sposób - gdy jesteś za mało kreatywny i nie masz nic ciekawego do powiedzenia - zaproś dziewczynę do kina!
Ostatnio znalazłam coś, czego w Multikinie nawet nie wyświetlą (ach, moje marudzenie nawet nie ujęło tematu beznadziejnych filmów wyświetlanych w kinach!). Kreskówka składająca się z 9 parominutowych epizodów. Opowiada o autystycznym 'człowieku', którego psychikę delikatnie przeciążyły wszelakie nerwice, fetysze i schorzenia. Dodatkowo ma sałatowe palce. Postać, która budzi ambiwalentne uczucia - od obrzydzenia, do rozczulenia. Przynajmniej we mnie. Warto poświęcić chwilkę chociażby dla samego klimatu, który tworzy głos głównej postaci i rytmiczny podkład muzyczny.
Pierwszy odcinek z napisami polskimi znalazłam z łatwością na youtube. Resztę można obejrzeć o tutaj a stronę autora zobaczyć TU. Ja jestem zachwycona, zdecydowanie lubię tego typu groteskę.
A co do kina - chadzam czasem, ostatnio widziałam ekranizację 'Pornografii' Gombrowicza. Warto poszukać o ile wasze miasto nie przygotowało Wam takiej atrakcji jak spotkanie z reżyserem Kolskim i pokaz w bibliotece. Lubię Bydgoszcz. ; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz